Przez około 65 lat mojego żeglowania przeżyłem wiele wspaniałych zdarzeń, ale za absolutnie najważniejszy dla mnie będę zawsze uważał sezon żeglarski 1973. Wówczas to, jako student Wydziału Rybactwa Morskiego Akademii Rolniczej w Szczecinie zostałem skierowany na praktyki studenckie. Ale żeby nie stracić sezonu żeglarskiego zaplanowałem, aby być blisko Basenu Jachtowego im. Gen. Mariusza Zaruskiego w Gdyni. Praktyki w „Dalmorze”, Centrali Rybnej w Gdyni i Zakładach Rybnych w Gdańsku, w każdym zakładzie po 2 miesiące, całkowicie mi to zapewniały. Na dodatek na miejscu okazało się, że dla miejscowych kierowników praktyk byliśmy tylko problemem, a nasi uczelniani przełożeni też woleli wakacje niż pilnowanie studentów. W tej sytuacji notoryczna nieobecność na praktykach pozostała niezauważona.
Zacząłem praktyki w Gdyni i od razu poszedłem do Sekcji Żeglarskiej Akademickiego Klubu Morskiego przy Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni. Kierownika Ośrodka Sportów Wodnych WSM kpt. Zbigniewa Szpetulskiego miałem już przyjemność poznać w roku 1970 podczas rejsu na „Swarożycu” z AKM w ramach studenckiej akcji „Bałtyk 1970”. Jako żeglarz Jacht Klubu AZS w Szczecinie i ówczesny bosman „Nadira” poprosiłem Go o funkcję bosmana któregoś jachtu. Był tylko jeden jacht bez bosmana, nasza pamiątka narodowa po Leonidzie Telidze „Opty”. Zbyszek wyraźnie mi powiedział, że z „Opty” zniknęło większość wyposażenia, pozostał kadłub, dwa maszty, dwa bomy, jeden fok i jeden bezan. Nie było nawet olinowania stałego, ponadto WSM nie miało żadnych pieniędzy na wyposażenie jachtu. Dla mnie jednak zajęcie się „Opty” to był zaszczyt żeglarski, jakiego się nie spodziewałem, i żadne przeszkody nie mogły mnie zniechęcić. Chodziłem do wszystkich okolicznych klubów żeglarskich i okazało się to, czego się spodziewałem, wszyscy chętnie pomagali w wyposażeniu jachtu. Sam Zbyszek Szpetulski wykonał dużą cześć węzłów na linach stalowych olinowania stałego. Przeważnie dwa albo trzy razy za grubych. Żagli miałem kilkanaście. Pomocni okazali się studenci WSM, a szczególnie Kazimierz Kordecki i Zdzisław Wąsowski oraz żeglarz z Grudziądza Wiesław Klinger, którzy stanowili potem podstawę mojej załogi na „Optym”.
Pracy było mnóstwo, ale postanowiliśmy że „Opty” rozpocznie sezon żeglarski 1973 razem z jachtami AKM w dniu 3 czerwca. W dniu 2 czerwca o godzinie 16.40 „Opty”, po raz pierwszy od rejsu Leonida Teligi, podniósł żagle i popłynął w kierunku Gdańska. Nie zdążyliśmy nawet kupić czegokolwiek do zjedzenia, chcieliśmy płynąć aby zdążyć na rozpoczęcie sezonu. Wieczorem wpłynęliśmy do Gdańska i zacumowaliśmy na przystani AKM przy twierdzy Wisłoujście. Tu okazało się że mamy kilka kanapek którymi solidarnie się podzieliśmy popijając wodą z miejscowego hydrantu. Tu też wyokrętowało trzech załogantów, a ja z Kazikiem i Zdziśkiem wcześnie rano wypłynęliśmy do Górek Zachodnich. Pierwsze moje wejście do tego portu było bardzo ostrożne, pilnowałem aby precyzyjnie płynąć pomiędzy mieliznami po obu stronach wejścia. Dokładnie pamiętałem jak wychodząc z tego portu „Swarożycem” w roku 1970 weszliśmy na mieliznę, i że nocne manewry połączone z zerwaniem topenanty i wodowaniem trojga żeglarzy siedzących na bomie dla przechylenia jachtu, to nie było to co się powinno robić w nocy.
Na miejscu żeglarze AKM przyjęli nas bardzo milo, a zaraz po tym jak powiedzieliśmy że zabrakło czasu na zaprowiantowanie pomogli nam i w powrotnym rejsie nie musieliśmy głodować. Fakt uruchomienia „Opty” docenił też bosman Ośrodka Sportów Wodnych WSM, emerytowany bosman z „Daru Pomorza”, który pomagał nam w pracach na jachcie oraz regularnie przynosił nam cukierki szalupowe. A były to trochę inne czasy, o takim zaopatrzeniu sklepów jak obecnie mogliśmy tylko pomarzyć. Żeglarze, jako ludek pomysłowy, znaleźli obejście tego problemu i zakupy na rejsy morskie dokonywali w „Baltonie”, która w tych czasach była prawdziwym sezamem. Do tego sezamu, miejsca prawdziwej rozpusty jak na warunki PRL, dostaliśmy się przed rejsem jachtu Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni „Sagittarii” na Kieler Woche w czerwcu 1973 roku. Byłem w załodze tego rejsu w podziękowaniu Zbyszka Szpetulskiego za uruchomienie „Opty”.
W mojej książeczce żeglarskiej pozostały wpisy świadczące o prowadzeniu czterech rejsów na „Opty”, razem 44 dni żeglowania po Zatoce Gdańskiej i przebyte 655 mil morskich. Faktycznie pływań było więcej, bo krótkie pływania nie wpisywałem do książeczki.
Wśród tych krótkich kilkugodzinnych rejsów był udział w tworzeniu filmu „Sprawdzić siebie” przez red. Jerzego Szotkowskiego z Telewizji Polskiej o Leonidzie Telidze oraz w nakręceniu materiału dla Telewizji Polskiej z udziałem czeskiej piosenkarki Jany Kocianovej, uczestniczki Festiwalu Piosenki w Sopocie. W filmie występowałem sylwetkowo jako Leonid Teliga. Filmowcom najbardziej podobał się łopot żagli, a ja miałem duży problem jak ich ukryć przed bosmanem Basenu Jachtowego. Brak im było książeczek żeglarskich, kart pływackich, badań lekarskich. A wówczas bez takich dokumentów nie było legalnego wyjścia z portu. Zrobiłem to prosto, ukryłem ekipę telewizyjną pod pokładem i kazałem im nie pokazywać się na pokładzie, dopóki mógł nas widzieć bosman. Oficjalnie odprawiłem u bosmana jako załogę tylko mnie i mojego brata, Pawła. Z nakręceniem piosenki Jany Kocianovej też wyniknął problem z bosmanem. Piosenkarka miała iść po kei, wejść na pokład „Optego” i odpłynąć w siną dal. Ale ta dal musiała zakończyć się w główkach Basenu Jachtowego, gdyż znowu z braku żeglarskich dokumentów nie mogłem oficjalnie wypłynąć na redę portu. Manewr odejścia, oczywiście na żaglach, wyszedł sprawnie i ze sprzyjającym wiatrem szybko zbliżaliśmy się do główek. Jan Kocianowa ciągle udawała śpiew, a ja manewrując jachtem w prawo i lewo opóźniałem moment wejścia w główki. Bosman widząc zbliżającego się „Opty” bez odprawy już mi wygrażał i zabraniał wyjścia na zatokę. Na szczęście piosenka się skończyła i w główkach mogliśmy zawrócić. „Opty” pływał wówczas na żaglach, takie były w tych latach zwyczaje żeglarskie, że silniki były używane rzadko, a wiele jachtów ich po prostu nie miało. Ja na „Optym” silnik uruchomiłem któregoś dnia pośrodku Zatoki Gdańskiej, na flaucie. Silnik uruchomiłem i nagle zobaczyłem iż wał napędowy wysunął się z bloku silnika i wysuwa się z kadłuba. Oczyma wyobraźni już widziałem jak zatykam otwór wału napędowego przez który wlewa mi się do jachtu woda zatoki. Na szczęście wał zatrzymał się opierając się o ster. Pociągnąłem go na swoje miejsce, wprowadziłem do bloku silnika i tym bardziej unikałem uruchamiania silnika. Ale niekiedy trzeba było, któregoś razu wyholowałem z Pucka pod słaby wiatr znacznie od „Optego” większą „Przygodę” z Yacht Klubu Polski z Gdyni.
Dwukrotnie spotkałem się z odmową postoju przy kei, przy molo w Sopocie i w ośrodku wczasowym w porcie Jastarni, byłym Ośrodku Szkolenia Morskiego Ligi Obrony Kraju, w którym uzyskałem w roku 1967 patent sternika jachtowego. Przy molo stawałem kilka razy, mimo tego że byłem przeganiany, ale zanim personel molo do jachtu doszedł mijało trochę czasu i to mi wystarczało. Jastarnia rozczarowała mnie, pamiętałem jak znakomicie prowadzony był kurs szkoleniowy na sternika jachtowego w którym uczestniczyłem i zawinięcie tutaj to dla mnie był powrót do bliskiej przeszłości. A tu wynocha i to brutalnie, stanąłem obok kutrów rybackich i znowu dziwne uwagi. Rybacy powiedzieli mi żebym nie ważył się kraść lin i że w razie kradzieży znajdą mnie. Nie chciałem im mówić, że po pokładach kutrów starałem się tak przechodzić żeby się nie pobrudzić i nie cuchnąć potem zapachem nieświeżej ryby. A lin od nich nie wziąłbym w żadnym wypadku bo silny i niesympatyczny zapach niósłby się za jachtem daleko.
Ale sezon 1973 uważam za swój najlepszy sezon żeglarski. Miałem na pokładzie entuzjastów żeglarstwa, wielu przyszłych zawodowych marynarzy, brata Pawła, kolegów ze studiów, no i naszą dziewczynę z „Opty” Gabi Kuźmińską. Gabi nie była żeglarką, podobnie jak mój brat, ale zaproszona przez mnie uczestniczyła w kilku rejsach. Brat Paweł zachęcony do żeglowania uzyskał nawet patent sternika jachtowego, co jak na mieszkańca Łodzi było osiągnięciem. Bardzo wiele osób zaglądało na pokład „Opty”, najliczniejsze spotkanie towarzyskie to około 30 żeglarzy.
Sezon 1973 zakończyłem październikowym rejsem jako zastępca kapitana „Leonida Teligi”, 140-stki, bliźniaka „Daru Szczecina” i „Roztocza”. Kapitanem w tym rejsie był podwójny kapitan – kapitan jachtowy i kapitan żeglugi wielkiej Zygmunt Łodygowski, który przygotowywał folkboata w żółtym kolorze do samotnego dalekiego rejsu. Załoga z Górnego Śląska to entuzjaści morza, ale kompletnie z nim nie obyci i rejs ten praktycznie uczył ich, niezależnie od posiadanych stopni, żeglarstwa morskiego od podstaw.
W roku 1974, Jerzy Idzikowski, wówczas student Wydziału Nawigacyjnego WSM, obecnie kapitan żeglugi wielkiej i jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, popłynął w rejs „Opty” wzdłuż naszego wybrzeża, dopływając do Świnoujścia.
Warto jeszcze wspomnieć że przed sezonem 1973 toczyła się na łamach „Żagli” dyskusja co zrobić z „Optym”. Redakcja wydrukowała w jednym z numerów pisma mój list w którym proponowałem aby pływał dalej i zdecydowanie byłem przeciwnikiem przekazywania jachtu do muzeum. Jacht był ogólnie w dobrym stanie i mógł pływać jeszcze wiele lat. „Nadir”, obecnie 118 – latek, dalej pływa w Jacht Klubie AZS w Szczecinie. Moim zdaniem zdecydowanie więcej osób dowiedziało by się o rejsie Leonida Teligi i jego jachcie, gdyby dalej pływał i był ozdobą każdej imprezy żeglarskiej w jakiej by uczestniczył.
Piotr Stelmarczyk, 12.11.2024.