„Nie bójcie się spełniać marzenia…Lepiej żyć jeden dzień jak tygrys, niż sto lat jak owca… Często wypływałem za daleko, przekraczając granice możliwości… Nikomu nie polecam przepływania oceanu kajakiem”
To były niektóre Jego ulubione powiedzenia. Jednak sam – jako pierwszy i jak dotychczas jedyny człowiek w dziejach światowego kajakarstwa – trzykrotnie samotnie przewiosłował Atlantyk, między kontynentami Afryki i Europy, a Ameryką Południową i Północną. Nie wybierał najkrótszych z możliwych tras, nie płynął z wyspy do wyspy, nie wspomagał się nigdy żaglem. Zawsze pokonywał Atlantyk jedynie siłą własnych mięśni i wiosłem, wbrew falom, niekorzystnym prądom, sztormom, ludzkiemu zmęczeniu, i całym miesiącom spędzonym w kajaku, tylko w kontakcie z latającymi rybami i rekinami, w kruchym zawieszeniu pomiędzy grozą oceanu a niebem…
Aż trudno uwierzyć, że Aleksander Doba – dla przyjaciół Olek albo Olo – z rodzinnego Swarzędza „dopłynął” życiowo i zawodowo do podszczecińskich Polic dopiero w 1995 roku, a potem tam z niezwykłą pasją poświęcił się wyczynowemu i rekordowemu kajakarstwu, z czym pogodziła się żona i synowie, a z czasem i wnuczki. Był też szybownikiem i skoczkiem spadochronowym (!). Przewiosłował później całą Polskę – wszerz i po przekątnej, wzdłuż granic rzecznych i morskich, bijąc przy okazji różne rekordy i zdobywając mistrzostwo w kajakarstwie górskim. To było mu za mało – już jako „starszy pan” ruszył dalej, najpierw na morza europejskie, „zwiedzając” w swoi jedynym stylu – kajakiem, z wiosłem w garści – różne zakątki Bałtyku, Cieśnin Duńskich, Morza Północnego i Norweskiego, opływając ponadto Danię, Niemcy i jezioro …Bajkał. Wreszcie zaatakował pięciokrotnie Atlantyk, z czego trzy transkontynentalne samotne wyprawy zakończyły się wspaniałymi sukcesami, i licznymi krajowymi i światowymi tytułami Podróżnika Roku, czterokrotnym Kolosem, i wieloma innymi, a także najwyższymi odznaczeniami państwowymi…
Swoją pasją – w przerwach między wyprawami, i potem na emeryturze – dzielił się z młodzieżą i dorosłymi, pisał i wydawał wspomnienia i książki, spotykał się z czytelnikami, odwiedzał szkoły swojego imienia, był bohaterem niezliczonych wywiadów, reportaży i filmów. Zawsze uśmiechnięty, w gęstwinie „oceanicznej” – więc wielkiej – siwej brody, marzył jeszcze o przewiosłowaniu Pacyfiku, ale wreszcie z tego pomysłu zrezygnował. Nadal jednak był pełen pasji życia i chęci dalszych przygód, wybrał się więc niedawno na zdobycie …Kilimandżaro. Tam 22 lutego 2021 roku, o godz. 11 rano, w towarzystwie dwóch przewodników, stanął na szczecie, na wysokości 5.895 metrów nad poziomem morza… Spełnił swoje kolejne marzenie, a może nawet zobaczył stamtąd – z dachu Afryki – swój ukochany Atlantyk, gdzieś na zachodzie, za krańcem widnokręgu… Nigdy już o tym nie opowie, chwilę później stracił przytomność i zmarł… Powiosłował gdzieś w nieznane światy pozaziemskiego już i niezbadanego Wszechoceanu…
Przypomnę, że był też żeglarzem, miał patent sternika jachtowego, a jego słynny kajak „Olo”, którym pokonywał Atlantyk, został zaprojektowany i zbudowany w pracowni szkutniczej naszego znanego jachtowego kapitana Andrzeja Armińskiego, później „pilota” i sponsora niektórych morskich wypraw Olka (obaj na zdjęciu). Także w jednym z młodzieżowych rejsów „Daru Szczecina”, w ramach Szczecińskiego Programu Edukacji Morskiej, realizowanego wtedy przez ZOZŻ, asekurowaliśmy z pokładu i wspomogliśmy Olka na przejściu ze Świnoujścia na Bornholm, podczas Jego morskiej wyprawy dookoła Bałtyku. Dla odmiany Szczeciński Klub Kapitanów Żeglugi Wielkiej PŻM uhonorował Olka w 2018 roku takim właśnie dyplomem honoris causa (na zdjęciach). Miał wszędzie wielu przyjaciół, a po drugiej stronie Atlantyku, w USA, walnie wspomogli Jego wyprawy Polonusi, m.in. z nowojorskiego Polskiego Klubu Żeglarskiego…
Happy Olo, teraz nigdzie już nie popłyniemy razem dalej… Żegnaj Przyjacielu…
Szczecin, luty 2021 Wspominał: Wiesław Seidler