Są na stanie każdego szanującego się klubu żeglarskiego, ale tylko tacy „szaleńcy” – czy raczej ich miłośnicy – jak maszoperie kapitanów Michała Jósewicza z JK AZS Szczecin, czy Mietka Irchy z byłego Ośrodka Morskiego Pałacu Młodzieży (obecnego CŻ), ruszali nimi nawet na Bałtyk, na Rugię i Bornholm, i jeszcze dalej (o czym wielokrotnie pisałem). Tacy zapaleńcy spotykają się też od lat na Międzynarodowych Mistrzostwach Polski DZ-et, które odbyły się w w tym roku w dn. 17-18 sierpnia na jeziorach mazurskich, po raz drugi z udziałem załogi z KŻ Sztorm Barlinek. Gratulujemy odważnym! Na jesienne już wieczory polecam relację z tych regat, nadesłaną przez Komandora Klubu Mariusza Mikołajczyka (do pobrania). Może za rok dołączą do nich inne załogi z ZOZŻ? (WS)
Dla tych, co nie mają zielonego pojęcia co to DZ-ta, wyjaśniam: DZ-ta to dwumasztowa szalupa ratownicza, o ożaglowaniu gaflowym, o wadze ca 2500 kg (bez załogi) – mamy takową w KŻ SZTORM, stoi na wodzie wzdłuż brzegu stadionu…..PITER na obu burtach przy dziobie…
Kiedy kończyliśmy zeszłoroczne regaty DZ-et w Giżycku, mieliśmy serdecznie dość nocnych, ciemnych, nieoświetlonych (czyli prawie naturalnych) jezior mazurskich. Dość zmęczenia, kilometrów na wiosłach (około 7 km), walki z porywistym wiatrem, nieustającej pracy przy szotach i fałach. Później, po kilku dniach, przyszła refleksja, że przecież było ok, że szkoła przetrwania jakiej nie spotkaliśmy podczas rejsów morskich, że survival dla prawdziwych facetów, że odciski są urocze, a piekące oczyska można przecież zmrużyć, że spać dało się w każdej pozycji byleby głową nie rzucało….….Można by tam jeszcze wrócić…
Minęły miesiące i Jacek ponownie zadał pytanie: „A co w tym roku? Rezerwujemy jacht? Zgłaszamy się?” Nie, Jacku, nie, to nie ma sensu….nie warto narażać życia i zdrowia dla niewiadomej…. Ale Jacek jak to Jacek, nie posłuchał. No i stało się, zarezerwował, zmobilizował, zebrał ekipę, bo jeżeli nie my, to kto….?
Z FB 11.06.2019: „ Mamy to….. !!!!!!!!!!!!!
DZ-ta na regaty „Ratujmy DZ” wyczarterowana. Będzie to DZ z Giżycka o nazwie „ZERO ŁOSIA” + 2 wiosła regatowe. Regaty odbędą się w dniach 17-18 sierpnia. Zaczynamy przygotowania. Najpierw selekcja załogi, potem ustalimy sobie wpisowe, a na końcu, kiedy jedziemy. Jacek”
Zbiórkę wyznaczyliśmy sobie w piątek po południu, 16 sierpnia, w ośrodku MCŻiTW w Giżycku, usytuowanym w południowej części jeziora Kisajno. Zjeżdżaliśmy z całej Polski: Artur samochodem z Bieszczad – przedzierał się tak szybko wzdłuż wschodniej granicy, że zameldował się w ośrodku już w czwartek, Adam ze środkowego wybrzeża Bałtyku, Mateusz z Wrocławia, Mariusz z Konina a pozostała czwórka, czyli Stasiu, Dario i dwaj Jackowie dotarli z Barlinka.
W sobotę rano przejęliśmy jacht, pobraliśmy od Bosmana specjalne, szerokie wiosła, sprawdziliśmy trym żagli, sprzęt asekuracyjny, no i najważniejsze – jak kłaść maszty i je ponownie postawić. Zawsze szybko i bezpiecznie. W dzień, w nocy, przy świetle „czołówek”. Jeszcze tylko oświetlenie nawigacyjne na maszcie i rufie, pakowanie bagaży i punktualnie o 13.00 wystartowaliśmy wśród 21 innych DZ do wyścigu non-stop po mazurskich jeziorach.
Trasę wyznaczono identyczną jak w 2018 roku, czyli start na południowym krańcu jeziora Kisajno, Most Sztynorcki w drodze na Mamry, jezioro Święcajty i przystań Ognisty Ptak w Ogonkach na jego wschodnim brzegu, dalej Węgorzewo, ponownie Most Sztynorcki i boja zwrotna w miejscu startu w Giżycku. Jeszcze tylko dwie pętle, to jest Sztynort, ponownie Giżycko, jeszcze raz Sztynort i można finiszować. Drobiazg, cóż to, jakieś tam 102 km w linii prostej, cztery punkty kontrolne, czyli przy normalnej żegludze na żaglach wychodzi ok. 130 km… Damy radę!!! No bo kto, jak nie my???
Prognoza na sobotę i noc była bardzo zła – praktycznie cisza, wiatr 1-2m/s, w porywach do 4m/s i to z południa. Jeszcze przed startem wróżyliśmy, że noc będzie pełna wioseł, ale stało się inaczej.
Ruszyliśmy w wietrze 2 B, statek komisji, sygnały dźwiękowe, flagi w górę, w dół, boje rozprowadzające i można wreszcie skierować się na północ. Idziemy w połowie stawki, z obliczeń wynika, że jesteśmy na 7, no może 8 miejscu, czyli – jest dobrze… Po 2,5 km żeglugi na żaglach, jeszcze przed wyspą Dębowa Górka pojawiają się pierwsze dylematy – przejść po nawietrznej w zamierającym wietrze, czy już teraz żagle w dół, wiosła w dulki i jedziemy po najkrótszej trasie na wiosłach. Wybieramy wiosła, bo przecież jak tylko miniemy wyspę, to znowu dmuchnie…. Nie dmuchnęło.
W gorącym, nieruchomym powietrzu, mijani, wyprzedzani na torze wodnym przez jachty płynące na silnikach, szybkie motorówki – 21 DZ-et posuwało się powoli po jeziorze Kisajno i Dargin, kierując się na Most Sztynorcki. Z nadzieją wypatrywaliśmy jakichkolwiek oznak ruchu powietrza, jakichś minimalnych szkwałów. Zmieniając się co kilka minut przy wiosłach (a zgodnie z regulaminem mogliśmy mieć tylko 2 sztuki o dowolnych kształtach piór), zalewani potem i złością na nieuważnych sterników dużych jednostek, wytwarzających potężne fale, dotarliśmy w pobliże mostu. Szybkie opuszczenie i postawienie masztów i dalej na północ, gdzie za kolejnym przesmykiem już Mamry. Śmiejemy się, że może niepotrzebnie postawiliśmy maszty, przecież będziemy tutaj z powrotem za jakieś … 30 km i trzeba będzie kłaść je ponownie. Zwyciężyła nadzieja, że może prognozy kłamią, że jakiś prywatny podmuch pozwoli na żeglugę na żaglach… Ot, nadzieja, trzymająca się wioseł.
Rzeczywiście, po wejściu na Mamry pojawiły się jakieś minimalne ślady szkwałów na tafli jeziora. Szybko żagle w górę i …. Po pięciu minutach kolejny …raz w dół. W tym czasie, gdy w nadziei szukaliśmy prędkości na żaglach, minęły nas dwie DZ-ty, będące dotychczas za nami. Cóż, przecież zaraz to nadrobimy.
W drodze do Ogonek wyprzedzaliśmy i byliśmy wyprzedzani. Podziwialiśmy technikę wiosłowania ekipy w Litwy, która płynęła na tzw. ciężkiej DZ-cie, gdzie jungowie Szkoły Morskiej w Kłajpedzie, wiosłując tempem podawanym monotonnym głosem, wykonując połowę mniej ruchów wiosłami niż my, dotrzymywali nam tempa a nawet próbowali wyprzedzać. Cóż z tego, że byliśmy lepsi na krótkich dystansach, Oni, nie zmieniając tempa i tak okazali się lepsi.
Z powrotem na Mamrach, omijamy wypłycenia, kierujemy się wzdłuż brzegu do Węgorzewa. Zachód słońca, jachty znikające z wody przez zmrokiem – sielsko i przyjemnie i gdyby nie kolejna zmiana na wiosłach i kolejne kilometry…byłoby wspaniale. Temperatura spadła, pot przestał zalewać oczy, wiosłowanie jakieś takie naturalne, oswojone? Za chwilę wejście Węgorapę, czyli rzekę i kanał do Węgorzewa. To tylko 1800 m w jedną stronę, ale cóż to nam? My nie damy radę? Wspominamy zeszłoroczne wejście do Węgorzewa i późniejsze dramatyczne wyjście, gdzie również dwoma wiosłami musieliśmy pokonać silny wiatr wciskający nas w główki wejściowe, gdzie w nocy nie mogliśmy wypracować miejsca na postawienie żagli…płycizny z lewej, płycizny z prawej… Dzisiaj marzymy, aby choć w połowie było jak w zeszłym roku.
Punkt kontrolny w Węgorzewie, zawracamy i pomimo wcześniejszych planów co do odwiedzenia sanitariatów, kierujemy się z powrotem na Mamry. W kanale i na rzece co rusz spotykamy naszych rywali, tradycyjne pokrzykiwania, wymiana uszczypliwości i wielkich serdeczności, nieodzowne „reflektorem po oczach” i dalej, kto szybciej wyjdzie z Węgorapy i na Mamry. Przed wyjściem z główek, Mateusz oświetlając reflektorem drogę do wyjścia, wyłapał snopem światła młodą łoszę, która stała zanurzona w wodzie, szykując się do przeprawy przez rzekę. Ruch DZ-et na wodzie onieśmielał ją (?), a może to była tylko kąpiel po upalnym dniu w lesie. Dziewczyna była śliczna, stała cierpliwie czekając, aż nocne gamonie przepłyną i nastanie cisza.
W ciemności idziemy na południe przez Mamry. Jezioro „czarne” bez lamp brzegowych – jedynie w rejonie Kietlic pojedyncze punkty świetlne. Wspaniale. Księżyc w pełni, widoczność na 200 – 400m, mimo to prowadzimy nieustającą nawigację, szukając optymalnego kursu i głębokości. Przed północą kładziemy maszty i przepływamy pod Mostem Sztynorckim. Coś porusza trzcinami, wyczuwamy jakiś mały ruch powietrza. Wychodzimy na Dargin. Stawiamy żagle…Na wiosłach poruszaliśmy się z prędkością 4 – 5 km/h. W porywach emocji i rywalizacji na wodzie, udawało się „dociągnąć” do 7 km/h. Po postawieniu żagli prędkość spadła do 3 – 3,5 km/h. Mimo to decydujemy się na żeglugę, tym bardziej, że udaje się utrzymać kurs powrotny na Kisajno. Po blisko jedenastu godzinach wiosłowania, każda minuta pod żaglem wydaje się najwspanialsza i godna celebrowania.
Radość z żeglowania nie trwała długo. Minęliśmy Królewski Róg, i utrzymując kurs S-W kierowaliśmy się w kierunku półwyspu Fuleda. W gasnącym wietrze kolejne zwroty i daleko przed nami Wyspa Dębowa Górka. Około godziny 2.00 zauważyliśmy, że wzdłuż wschodniego brzegu półwyspu Fuleda, w kierunku północnym porusza się bardzo szybko zielone światło. Konsternacja. Przecież na jeziorach w nocy porusza się tylko Policja, WOPR i to specjalnie oświetlone. Samotne zielone, bez szperacza na dziobie oznacza ignoranta, kłusownika lub ….
Pomimo ustającego wiatru, braku zafalowania, nie słyszeliśmy silnika, nie widzieliśmy śladu na wodzie. W pewnym momencie światło zielone zmieniło się na dłuższą chwilę na czerwone, później jeszcze kilkakrotnie czerwone zmieniało się na zielone i później wszystko zgasło… Dopiero w poniedziałek dowiedzieliśmy, że właśnie wtedy, w tym miejscu zdarzyła się ludzka tragedia. Że światła, które wówczas dla nas „znikły”, schowały się gdzieś za półwyspem, którego nie widzieliśmy, że to działo się od nas ok. 1,2 – 1,5 km. Nie znając brzegu sądziliśmy, że ktoś schował się w porcie, wpłynął w trzciny…
Ale o tym dyskutowaliśmy telefonicznie dopiero w poniedziałek, a we wtorek, na Komisariacie w Barlinku składaliśmy zeznanie na wniosek giżyckiej prokuratury.
Z bólem rąk i wielką niechęcią opuściliśmy żagle i wróciliśmy do wioseł. Do Giżycka zostało 5 – 6 km. Gdy po kolejnej 1,5 godzinie wiosłowania dopłynęliśmy do boi zwrotnej, mieliśmy fizycznie dość. Nikt nie zmusiłby nas do powrotu na trasę pt. Giżycko-Sztynort-Giżycko-Sztynort-Giżycko. Po 60 km na wiosłach, po 14 godzinach wyczerpujących zawodów, mieliśmy dość. Zrobienie jeszcze 40 km na wiosłach było ponad nasze siły. Później dowiedzieliśmy się, że z planowanych dwóch pętli, trasę skrócono do jednej, czyli tylko 21 km. Ale to wówczas nie miałoby dla nas specjalnego znaczenia. Wyczerpanie wzięło górę nad rywalizacją i chęcią wytrwania. Z całej stawki wycofała się połowa jednostek. Też mieli dość.
Jesteśmy pełni nadziei, że za rok uda się zakończyć zawody jak przystało na żeglarzy. Chyba, że znowu coś Neptun poplącze w naszych planach i ponownie trzeba będzie trzymać tempo, pokrzykując ….ej…raz….ej….dwa…..razem!
Wyprawa SZTORM-u na dalekie jeziora powiodła się dzięki naszym sponsorom. Dziękujemy Gminie Barlinek, Bankowi GBS Barlinek, firmom Skotrans, Burakowscy, Tartak Gorżąd, CH Bimex. Bez Was jakże trudno byłoby scalić, zmotywować i poprowadzić załogę KŻ SZTORM Barlinek.
Do spotkania na wodzie
KŻ SZTORM Barlinek